6/01/2011

Koszmarna FC Barcelona

To uczucie, kiedy 27 maja 2009 roku pan Massimo Busacca zakończył mecz w ramach finału Ligi Mistrzów na Stadio Olimpico w Rzymie. Co wtedy czuł przeciętny kibic Manchesteru United? Złość czy zazdrość? Złość, bo nie wykorzystaliśmy swoich 9 minut genialnej gry a może jednak zazdrość, że nie mieliśmy w środku pomocy takich graczy jak Xavi czy Iniesta.

Przed sezonem 2010/2011 nie oczekiwałem 19 mistrzostwa, półfinału FA Cup czy kolejnego finału Ligi Mistrzów. Liczyłem na grę z pełnym zaangażowaniem w każdym spotkaniu o stawkę. Wychodzi na to, iż dostałem wielki prezent od sir Alexa Fergusona i jego podopiecznych.

Zdobyliśmy dziewiętnasty tytuł mistrzowski w sezonie, który zostanie zapamiętany jako jeden z najbardziej wyrównanych w ostatnich latach. Doszliśmy do półfinału FA Cup, gdzie przegraliśmy z późniejszym triumfatorem tych rozgrywek czyli Manchesterem City. Do rozegrania był jeszcze jeden mecz po wyczerpującym sezonie…

Finał Ligi Mistrzów na Wembley miał być rewanżem za koszmar z Rzymu. Przede wszystkim za Manchesterem United przemawiał kolektyw jaki powstał w trakcie sezonu. W ataku objawił się Javier Hernandez. Do gry po fatalnej kontuzji kostki wrócił Antonio Valencia. Po raz kolejny mogliśmy podziwiać, pięknie starzejących się piłkarzy jak Edwin van der Sar czy Ryan Giggs. Nawet Michael Carrick potrafił zamknąć usta krytykom w meczu z Chelsea Londyn w ramach półfinału Champions League. A Wayne Rooney? To jeden z nielicznych zawodników, który w ostatnich, decydujących spotkaniach – reprezentował nie tylko świetną formę ale także charakter drużyny sir Alexa Fergusona.

Drużynę, która potrafiła powrócić w świetnym stylu na Bloomfield Road z tamtejszym Blackpool FC oraz w meczu z „Młotami” na Upton Park. „Czerwone Diabły” potrafiły urządzić także teatr jednej drużyny w półfinale z Schalke o4 Gelsenkirchen.

Przed decydującym spotkaniem z Barcą, mieliśmy uniknąć błędów z Rzymu. Czy zdołaliśmy się zaprezentować godnie wobec takiego rywala jakim była Barcelona?
Myślę, że tak. Finał z FC Barceloną był wielką ucztą dla każdego kibica piłki nożnej. Nie było „autobusu w bramce Edwin van der Sara”. Uniknęliśmy motywu przewodniego z Gran Derbi czyli „wielkiego polowania na nogi piłkarzy”. Obejrzeliśmy mecz, w którym jedna drużyna była mocniejsza od rywala. Po prostu.

Zagraliśmy bardzo uważnie w pierwszym kwadransie meczu. Nie zważając na posiadanie piłki przez Barceloną w okolicach 16 minuty oraz magicznych 111 podań to Manchester United wydawał się drużyną, która może znaleźć klucz do rozwiązania kodu FC Barcelony. United postawiło na pressing oraz na długie podania w kierunki Cziczarito.

„Pomysł na Barceloną” tego dnia okazał się niewypałem. Mimo fantastycznej dyspozycji Nemanji Vidicia, który momentami ratował nas z sytuacji wręcz dramatycznych to FC Barcelona nas stłamsiła. Moim zdaniem fatalnie zagrał Patrice Evra, który emanował wielkim niepokojem. Oglądając powtórki to właśnie gracz, urodzony w Dakarze był współwinny przy utracie pierwszej bramki. Środek pomocy nie istniał, w okolicach 35 minuty była widać ogromną lukę w środku pola. Oddając inicjatywę Barcelonie już na obszarze 40/35 metra – Manchester United sam sobie, zgotował ciężki los drużyny tragicznej.

Jeśli linia obrony w momencie ataków Barcy stoi ospale w okolicach 16 metra i pozwala aby Iniesta czy Messi mogli oddawać strzały, to mamy do czynienia z wywieszaniem symbolicznej białej flagi. Można napisać, że wyglądało to lepiej niż w Rzymie. Zdobyliśmy przecież bramkę wyrównującą. Faktycznie, był tam minimalny spalony. A strzelec bramki dla United czyli Wayne Rooney był ostatnią nadzieją tego magicznego wieczoru na Wembley.

Jednak nikt nie ma wątpliwości, że Manchester United zasługuje na dyrygenta w środku pomocy, jak żaden inny klub na świecie. Bez tego ani rusz w przyszłym sezonie. Ostateczne pytania – co zrobiłby Dymitar Berbatov na miejscu Cziczarito oraz czy nadchodzi koniec Bułgara w ManUtd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz